Oj, dzieje się w iWisherowym małym świecie. W trakcie ostatnich kilku dni miało miejsce parę ciekawych wydarzeń. Krótka relacja w dzisiejszej notce.
Jesteśmy firmą
Po przeprawach, o których pisałem we wcześniejszej notce udało nam się pokonać przytłaczającą biurokrację i w końcu uzyskać upragniony NIP, REGON i KRS
Ten element jest dla nas bardzo istotny ponieważ pozwala nam na podpisywanie umów z bankami, starania o status biura usług płatniczych oraz normalne funkcjonowanie jako firmy.
Go global on the first day
Planowaliśmy iWishera odpalić najpierw na polskim rynku, ale wiele osób podpowiadało nam, żeby iść od razu globalnie. Myśleliśmy o tym w jakiejś perspektywie, ale nie od samego początku. Na nasze szczęście pojawił się konkurs Citi Mobile Challenge, w którym dostaliśmy się już do drugiego etapu. Jeżeli nasz filmik (poniżej) i aplikacja spodoba się jury, dostaniemy szansę na pitch przed przedstawicielami Citi, MasterCard, IBM czy Uber-a. Dzięki API tych firm możemy myśleć o uruchomieniu naszej aplikacji od razu na globalnym rynku. Nasze video-zgłoszenie poniżej. Konkurujemy ze zgłoszeniemi z całej Europy i Afryki, także trzymajcie za nas kciuki. Wyniki już 10 kwietnia.
Zaczynamy Alfa testy
Do Bety jeszcze chwila, wcześniej musimy dostać status biura usług płatniczych ale tzw. Friends and Family dostaną dostęp do aplikacji już 1 kwietnia. Na pewno jeszcze nie tak bogatej w funkcjonalności jak będzie wersja beta i pewnie ze sporą ilością niedoróbek, ale jednak działającej aplikacji. Jeżeli drogi czytelniku chcesz dołączyć do tej grupy zapraszam się do naszej zamkniętej grupy testerów.
Wyjazd do Shanghaju w ramach #ReadyToGo
Dzięki Business Link Lublin dostałem szansę zobaczenia jak start-upy robi się w Chinach, najbliższe dwa tygodnie to niesamowita przygoda, którą relacjonuje na bieżąco na prywatnym fb i instagramie. Program akceleracyjny zaczynam dopiero w poniedziałek, także biznesowych doświadczeń na razie nie mam. Natomiast mogę podzielić się z Wami stricte turystycznymi spotrzeżeniami:
Nikt (albo prawie nikt) nie mówi tu po angielsku. Mimo, że mieszakamy w International Exchange Center nawet z Panią na recepcji trzeba komunikować się na migi.
Wi-Fi w pokoju hotelowym nie jest standardem. Ten wpis piszę z recepcji, bo tu jest otwarte Wi-Fi, co prawda w pokoju mam kabelek z Ethernetem, ala nie za bardzo mam gdzie go wsadzić do swojego macbooka
Internet jest za „żelazną kurtyną” a raczej „Chińskim Murem”, żeby swobodnie korzystać z Facebooka czy Googla muszę się tunelować przez VPN-a
Mobilny Internet tylko po wcześniejszym podaniu danych. Myślałem, że tak jak w Polsce kupię sobie spokojnie starter w jakimś kiosku albo markecie i będę śmigać ze smartfona ale niestety nie jest tak łatwo. Dzisiaj mam nadzieję rozwiązać ten problem. Z tego co naczytałem się w sieci to podobno numery, które zawierają szczęśliwe cyfry np. 8 (po chińsku brzmi jak „bogactwo”) są droższe niż te które zawierają liczby pechowe np. 4 (po chińsku brzmi jak „śmierć”)
Na ulicy wszyscy trąbią na siebie na ulicy
Przy stole wszyscy „siorbią”. Myślałem, że jedzenie pałeczkami jest skomplikowane i w pewien sposób dystyngowane, tymczasem z tego co widzę to polega tylko na jak najszybszym przetransportowaniu pożywienia z miski do ust.
Więcej relacji i doświadczeń już wkrótce, na koniec jak zwykle element muzyczny co prawda znaleziony w polskiej części internetu, ale świetnie korespondujący z kolorową, wchodnią, dziwną rzeczywistością, w której obecnie się znajduję.
Wymyślając, projektując a obecnie wdrażając projekt iWishera w życie chcieliśmy stworzyć narzędzie z którego sami będziemy chcieli korzystać. Ponieważ nie udostępniliśmy jeszcze narzędzia publicznie, trudno nam wyrokować jak faktycznie ludzie z niego skorzystają, ale po rozmowach z użytkownikami, oraz pokazywaniu go na spotkaniach face to face, mamy pewne przemyślenia i obserwacje. Jako pierwsi z narzędzia będą mogli skorzystać nasi Zajebiści Testerzy iWishera. Oni otrzymają dostęp do aplikacji już niedługo. Następnie kiedy otrzymamy wszystkie niezbędne pozwolenia z Komisji Nadzoru Finansowego uruchomimy „betę” gdzie każdy, kto otrzyma zaproszenie lub dorzuci się do jakiegoś iWisha będzie mógł dołączyć do naszej społeczności i zostać użytkownikiem.
Dzisiaj chciałbym podzielić się z Wami jak na razie komunikujemy iWishera oraz pokazać Wam jaki feedback zbieramy od ludzi, tzn. jak mówią, że będą z naszego narzędzia korzystać.
Co na razie komunikujemy
iWisher to aplikacja ułatwiająca finansowanie prezentów. Na taki jednozdaniowy opis tego narzędzia zdecydowaliśmy się jakiś czas temu i wciąż się nim posługujemy. Na okres przed launchem produktu gdzie głównie zależy nam na zwróceniu uwagi, ten claim uważam za bardzo dobry. Na lekcjach marketingu wbijali mi do głowy model AIDA, czyli Awarness, Interest, Desire, Action. Ponieważ prezenty dostaję każdy, u każdego ten komunikat wzbudza uwagę. Po przejściu na nasz Landing Page widzimy nasze hasło „It’s easy to get what you want” co w połączeniu z pięknymi fotografiami przenosi nas przez dwa kolejne stopnie modelu czyli Interest i Desire, i czasami prowadzi do akcji na której nam zależy czyli podaniu adresu e-mail i zapisu do beta testów aplikacji.
To hasło jest fajne przed launchem, ale w momencie uruchomienia aplikacji bardziej będziemy zbliżać się do internetowej listy rzeczy które chcesz mieć. Prezenty mimo swojej atrakcyjności marketingowej (każdego dotyczą, czyli każdego interesują i każdy zwraca na ten temat uwagę) niosą ze sobą coś co nazwaliśmy „obciążeniem zwyczaju”. Wręczanie i otrzymywanie prezentów niesie ze sobą pewne rytuały i jeżeli będziemy chcieli je na siłę zmieniać, to obawiamy się, że napotkamy duży opór.
Lista Prezentów Ślubnych
Ludzie (wyłączając określone sytuacje) czują psychiczny opór przed udostępnianiem innym informacji o tym, co chcą dostać. Oczywiście nie wszyscy ludzie oraz nie we wszystkich sytuacjach, internetowi ekstrawertycy nie mają z tym problemów, w trakcie ślubów coraz więcej osób nie czuje się skrępowanym. Z weselami wiąże się też pewna analogia z tym, jak widzimy rozwój naszego produktu. Chodzi mianowicie o „wizytówki na stołach”. Jeszcze kilka lat temu jak sam brałem ślub (8,5 roku temu) wizytówki nie były taką oczywistością. Zastanawialiśmy się z żoną czy nikogo takim usadzaniem nie urazimy. Chodząc wtedy na wesela pamiętam, że wizytówki pojawiały się na co drugim, czasem co trzecim weselu. Początek imprezy wyglądał tak że trzeba było puścić kogoś przodem aby ten „zaklepał nam miejsca”. Z perspektywy czasu była to „lekka paranoja”, karteczki na stole usprawniły bardzo cały proces usadzania na weselach, a obecnie jest to już tak powszechna norma, że wydaje mi się, że czuł bym się niekomfortowo gdybym trafił na wesele bez wizytówek. Taka sama sytuacja wydaje nam się, że odbywa się obecnie z listą prezentów ślubnych udostępnianą gościom przed weselem. Na zachodzie taka praktyka jest już bardzo popularna, w Polsce też powoli staje się zwyczajem. A my w iWisherze mamy nadzieję, że stanie się powszechnie panującą praktyką, a nasza aplikacja będzie oczywiście pierwszym skojarzeniem z tym zwyczajem.
Prezenty na urodziny dzieciaków
Prezenty ślubne są naszym pierwszym i głównym targetem, drugą grupą docelową są rodzice małych dzieci. Z tą grupą utożsamiamy się najbardziej ponieważ każdy z founderów ma dwójkę lub więcej własnych dzieci. Każdy z nas organizował wielokrotnie urodziny dla swoich pociech i każdy miał po imprezie problem ze zduplikowanymi prezentami. W przypadku wesel wyjątkowość sytuacji powoduje, że nasza bariera dzielenia się informacja o tym co chcielibyśmy dostać jest mniejsza. W przypadku urodzin małych dzieci gdzie nadawca komunikatu nie jest tą samą osobą co obdarowany ta bariera praktycznie nie występuje. W przypadku urodzin małych dzieci dodatkową przewagą jest fizyczny nośnik zaproszenia na której spokojnie można napisać short url, który będzie wskazywał na określoną wishlistę.
A od Ciebie chciałbym to
Tak jak w przypadku powyższych dwóch przypadków sądzimy, że otwarte wishlisty sprawdzą się najlepiej, tak w przypadku prezentów na urodziny lub gwiazdkę wydaje nam się, że użytkownicy będą dokładnie wskazywać poszczególnym osobą co chcieliby dostać. Nasz serwis powstaje po to aby móc sobie informację o fajnych rzeczach zachomikować, tzn zachować na określoną okazję. A jak już okazja będzie miała miejsce i będziemy obdarowywani, wtedy gdy ktoś zapyta Co chciałbyś dostać? Nie odpowiemy mu Nie ważne, kup cokolwiek. A powiemy Zerknij na mojego iWishera tam masz całą listę. Przynajmniej wszyscy w firmie mamy taką nadzieję 🙂
Moja prezenta jest najmojsza
W trakcie rozmów z osobami zauważyliśmy, że nie których wcale nie interesuję społecznościowy aspekt naszej aplikacji a chcą mieć po prostu miejsce gdzie sami będą odkładać na założony wcześniej cel. Cieszy nas to niezmiernie. Wśród rosnącej popularności wszelkiego rodzaju coachingów, samodoskonalenia się i trendu związanego z samomotywowaniem sie do pracy, iWishe będę idealnymi nagrodami które każdy będzie mógł sobie sprawić.
A jak Ty drogi czytelniku jak chciałbyś skorzystać z iWishera, odpowiedz na to pytanie w komentarzach do tego posta lub w grupie zajebistych beta-testerów, którzy otrzymają dostęp do aplikacji już na dniach.
Przed rozpoczęciem pracy nad iWisherem wydawało mi się, że odrobiłem pracę domową i pobrałem odpowiednią dawkę wiedzy teoretycznej. Zakupiłem na Upoluj ebooka książkę Podręcznik startupu. Budowa wielkiej firmy krok po kroku . Zasubskrybowałem kilka profili znanych i cenionych start-upowców na Twitterze, Facebooku, czy Medium. Częściej zacząłem odwiedzać serwis Mam Start-up. Zacząłem oglądać świetny kurs na You Tube’ie wydany przez Y Combinator How to start your start-up, i ogólnie starałem się być na czasie w temacie ciągle czytając klasyki tej kategorii.
Teoria
Jednym z podstawowych założeń budowania start-upu jest zasada Done is better than perfect. Wszyscy mentorzy zalecają budowanie jak najszybciej prototypu i później pokazywanie go potencjalnym użytkownikom w celu zebrania informacji zwrotnej. Jak najszybsze budowanie makiety, mock-upa czy czegokolwiek co można pokazać użytkownikom, jest dużo lepsze niż mnożenie kolejnych funkcjonalności w swojej aplikacji, które mimo, że twórcom wydają się niezbędne, dla ostatecznego użytkownika są zupełnie niepotrzebne. Słyszałem to wielokrotnie, a nawet więcej, powtarzałem te zasady innym :).
Równolegle w pracy nad iWisher’em, wspólnie z Agnieszką Wojciechowską i Warsztatami Kultury realizuję taki projekt jak Medialab Lublin Battle, gdzie uczestnicy realizują autorskie medialabowe projekty. W tym projekcie wszystkim zawodnikiem wpajałem aby jak najszybciej przeszli z teorii do działania. Ale łatwo jest pouczać innych gorzej do trudnych zasad zastosować się samemu.
W iWisherze też najpierw stworzyliśmy klikalne makiety, i oprócz samej prezentacji opisującej projekt, potencjalnym inwestorom czy innym podmiotom z którymi np. chcieliśmy nawiązać współpracę je prezentowaliśmy. W momencie kiedy udało się uzyskać finansowanie zabraliśmy się za projektowanie konkretnych ekranów (photoshop) a później ich cięcie do HTML-a i developmentu całego back-endu aplikacji. I tak naprawdę od ponad 6 tygodni walczymy nad aplikacją nie pokazując jej prawie nikomu.
W zeszłym tygodniu miałem szansę pokazać nasz projekt dwóm mentorom ze sceny start-upowej. Byli to naprawdę mocni zawodnicy, którzy na internetach zjedli zęby i naprawdę wiedzą jak robić internetowe biznesy.
Na pierwszym mentorze nasz projekt zrobił bardzo dobre wrażenie, że zacytuję „Dawno nie widziałem tak dobrej egzekucji”. Chwalił nas głównie za design serwisu, ale też za to jak dobrze mamy przemyślany rozwój aplikacji i model biznesowy. Nie przekonywała go nazwa ale ogólnie zachęcał do udziału w rożnych konferencjach żeby pokazać ten projekt szerszej publiczności. Ogólnie super. Po tym spotkaniu miałem wrażenie, że dokładnie wiem co robimy i dokąd zmierzamy. Motywacja rosła aż się ciepło w brzuchu robiło. Ponieważ nasz pierwszy mentor rozwija start-up SaaS-owy, poprosiłem go aby jeżeli może to umówił nas na spotkanie z kimś komu udało się zbudować dużą społeczność wokół serwisu.
Dla mniej zorientowanych w start-upowym slangu, SaaS to skrót od sformułowania System as a Service.W tym modelu biznesowym aplikacje są sprzedawane w modelu abonamentowym (klient płaci co miesiąc abonament za możliwość korzystania z określonego oprogramowania). iWisher działa w modelu socialowym. Ponieważ nasze główne źródło przychodu to prowizja ze sprzedaży wygenerowanej za pośrednictwem aplikacji, aby nasz biznes się „spinał” potrzebujemy dość dużej liczby takich transakcji, a co za tym idzie dużej ilości użytkowników.
Nasz pierwszy mentor spełnił moją prośbę i umówił nas na skype’a z prawdziwą ikoną branży internetowej. Osobą, która jest w branży od wielu lat i jego doświadczenie i dokonania są ogólnie podziwiane. Drugi mentor ma wiele biznesów i większość z nich opiera się albo na modelu reklamowym albo na modelu prowizyjnym. Obydwa te modele wymagają bardzo dużej ilości użytkowników, i ten mentor za pośrednictwem swoich pracowników buduje niesamowicie liczne i zaangażowane społeczności wokół swoich serwisów.
Drugi mentor nie był już dla nas tak łaskawy jak pierwszy. Gdybym powiedział, że wypunktował elementy, które w naszym projekcie są słabe nie oddałbym przekazu całej rozmowy. Generalnie wypunktował wszystko od naszego doświadczenia, przez fakt że dostaliśmy finansowanie i niezbyt chwytliwą nazwę. Kończąc na pokazaniu nam przykładów z polski i nie tylko gdzie podobne aplikacje się nie sprawdziły. Mentor nie owijał w bawełnę i jechał po nas równo, generalnie po prawie 1,5 godzinnym Skype’ie czułem się jakby ktoś przez godzinę kopał mnie w krocze a później przejechał walcem. Nawet to co poprzedni mentor tak pochwalił czyli design aplikacji, zjechał wskazując, że za długo się z tym pieścimy zamiast jak najszybciej budować serwis i zbierać informację zwrotną z rynku. Wieczorem nie mogłem spać i generalnie chciało mi się płakać, ale ponieważ pół nocy nie przespałem miałem czas na przemyślenie wszystkich elementów rozmowy.
Jak przeanalizowałem rozmowę na zimno to doszedłem do wniosku, że drugi mentor wcale nie zjechał nas dla zasady (taki hejt dla hejtu), tylko dosyć precyzyjnie wskazał obszary gdzie powinniśmy zmienić podejście i dał jasne wskazówki co powinniśmy poprawić.
Praktyka
Główną jego wskazówką było słuchanie użytkowników i zbieranie feedbacku z rynku. Dlatego też założyliśmy GRUPĘ ZAJEBISTYCH TESTERÓW IWISHERA i do której to grupy Szanowny czytelniku tego wpisu chcę Cię serdecznie zaprosić. Będziesz w gronie userów, którzy dostaną zaproszenia do wersji „beta” serwisu a może nawet do wczesnej „alfy”, którą uruchomimy jeszcze przed domknięciem wszystkich kwestii formalnych. Dodatkowo to od Ciebie będzie zależało jakie funkcjonalności wdrożymy do iWishera oraz jak będzie wyglądał serwis. Także nie wahaj się, kliknij w ten link i poproś o dostęp do grupy.
Steve Jobs uważał, że nie ma sensu wykonywać badań rynku bo po co pytać ludzi o coś, o czym tak naprawdę nie mają pojęcia, jednocześnie bardzo dbał o wszystkie detale i miał „hopsa” na punkcie typografii i innych szczegółów na które jego ówcześni konkurenci zupełnie nie zwracali uwagi . Henry Ford powiedział, że gdyby spytał swoich klientów o to co chcieli by dostać, odpowiedzieli by, że szybszego konia. Jednocześnie powiedział, że może wyprodukować samochód w każdym możliwym kolorze pod warunkiem, że będzie to kolor czarny. Obydwaj mieli słuszność w swoim podejściu do biznesu.
My w iWisherze chcemy osiągnąć konsensus pomiędzy wypuszczaniem produktu jak najszybciej to możliwe, przy jednoczesnym dopracowaniu szczegółów do tego stopnia, aż będą zaspokajały nasze wybujałe oczekiwania wobec designu i detali, nieustannie słuchając potrzeb i oczekiwań naszych użytkowników. Dlaczego konsensus a nie kompromis, konsensus to rozwiązanie konfliktu w ten sposób gdzie wszystkie strony są zadowolone czyli w naszym przypadku wszystkie założenia są spełnione. Kompromis to rozwiązanie konfliktu gdzie wszystkie strony są zmuszone pójść na ustępstwa w celu osiągnięcia rozwiązania. Według nas ustępstwa są słabe.
Wierzymy, że uda nam się te założenia spełnić, ale do tego potrzebujemy Mój Drogi Czytelniku Twojej pomocy.
Dlaczego nie skorzystałbyś z aplikacji ułatwiającej finansowanie prezentów ? Oraz jakie funkcjonalności by Cię do tego mogły skłonić.
Wiem, że póki iWisher nie ruszy w wersji beta mówimy o dyskusji na bardzo dużym poziomie abstrakcji ale Twoje zdanie nawet teraz jest dla nas bardzo ważne.
Dzisiaj wpis w którym chciałbym się z wami podzielić narzędziami które organizują mi pracę jako młodego przedsiębiorcy. Wiem, że takich zestawień jest mnóstwo ale może akurat moje zestawienia wam się przyda.
W iWisherze to nasze centrum dowodzenia, oprogramowanie typo project manager, które dla mnie jest tak naprawdę bardzo dobrze rozbudowaną a jednocześnie zoptymalizowaną to-d0 listą. W swojej karierze zawodowej miałem okazję korzystać z kilku różnych programów do zarządzania projektami ostatnio przez dwa lata w Vena Art pracowaliśmy na Basecamp‚ie i pomimo, że uważam, że to bardzo dobre oprogramowanie to Asanie może „buty czyścić”. Dużo łatwiejsza nawigacja pomiędzy poszczególnymi projektami, brak konieczności zakładania każdorazowej listy to-do’sów czy oddzielnych projektów, lepsze zarządzanie uprawnieniami po prostu idealne oprogramowanie do organizacji pracy, która nastawiona jest na efekt. Ponieważ jestem ogromnym fanem filozofii GTD, praktycznie odkąd pamiętam wspierałem się checklistami w celu lepszej organizacji własnej pracy, na początku była to oczywiście karta i długopis, później „zadania” wbudowane w Gmaila, ostatnio upodobałem sobie Wunderlista. Asana tak naprawdę jest skrzyżowaniem Wunderlista z Basecampem naprawdę gorąco polecam. Jeżeli chodzi o cenę to sam nie do końca wiem do ilu użytkowników może korzystać z asany za friko, bo nie mówią o tym wyraźnie na swojej stronie, ale na razie korzystamy z tego w 5 osób i nie płacimy. Mały pro-tip ode mnie jeżeli zdecydowalibyście się na asanę, aby za jej pośrednictwem organizować swoją pracę polecam włączyć takiego hacka.
Account Settings>Hacks>Celebrations i klikamy Activate
Nie będę wam zdradzał co się stanie żeby nie zepsuć wam zabawy, ale naprawdę potrafi poprawić humor.
Jest naszym wewnętrznym komunikatorem, najpierw chcieliśmy wewnętrzną komunikację oprzeć o iMessage ale po pojawieniu się w naszym zespole pierwszego PC’towca musieliśmy zrewidować plany. Slack jeżeli chodzi o użyteczność i jakość wykonania jest po prostu genialny. Naprawdę jest to produkt tak dobry, że człowiek jest w stanie się w nim zakochać. Możliwości integracji praktycznie ze wszystkim jest dużą przewagą tego narzędzia. Kolega Michał Pukacz z Landing Harbor wykorzystuje go jako notyfikator o nowych użytkownikach swojej aplikacji. Za każdym jak ktoś założy nowy landing page, Michał dostaje na swojego slacka powiadomienie. My oprócz komunikacji osoba-osoba wykorzystujemy go jako kanał do podzielenia się czymś w szerszej grupie, ale z tego co wiem to zastosowań jest mnóstwo.
Czyli moje podstawowe narzędzie pracy od wielu lat. Obecnie może już nie tak podstawowe jak było to w agencji gdzie praktycznie 70% czasu pracy było poświęcone właśnie jemu, ale nadal bardzo istotne. Korzystałem z wielu klientów pocztowych Outlook, Thunderbird, mail app ostatnio eksperymentowałem z różnymi klientami na maca, i powiem jedno: Gmail jest po prostu nie zastąpiony. Ja wiem, że wszystko jest kwestią przyzwyczajenia ale naprawdę trudno mi zrozumieć jak inni mogą być zadowoleni korzystając z innych klientów pocztowych. Automatyczne filtry, inteligentne etykiety i genialny search to wszystko sprawia, że pomimo tego, że raz na jakiś czas staram się przekonać do innego programu pocztowego, chyba nigdy nie odstąpię od Gmaila.
Wirtualny notatnik, który umożliwia synchronizowanie notatek pomiędzy różnymi urządzeniami, z wtyczką Evernote Web Clipper jest idealnym narzędziem dla wszystkich chomików, którzy lubią zbierać ciekawe artykuły, aplikacje i inne zasoby które możemy znaleźć w sieci. Dodatkowo świetnie się sprawdza jako miejsce gdzie coś szybko chcemy zapisać a nasza notka nie zasługuje na miano „dokumentu”.
To oczywiście nie wszystkie narzędzia, bardzo często korzystam z pakietu iWorks, Google Docs’ów i Google Drive’a. Jest też masa narzędzi marketingowych ale z ich prezentacją poczekam do kolejnego zestawienia.
A muzyczka na dziś w żaden sposób nie nawiązuje do tematyki postu, ale i tak jest zajebista.
Są takie historie, które jak się przydarzą to nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać. Mistrzem relacjonowania na pozór zwykłych historii dnia codziennego, które jednak wydają się niesamowite, według mnie jest Yuri Drabent. Jego forma i język powodują, że posty które publikuje na swoim fb niosą się później po całym polskim internecie.
Do tego takiego poziomu atrakcyjności postu, jakie puszcza Yuri, pewnie mi daleko, ale może i historie, które mi się przydarzają są po prostu mniej śmiesznie. Dzisiaj chciałbym Wam opowiedzieć krótką historię o tym jak to dwóch kolesi, którzy chcieli założyć spółkę skorzystało z procedur „Przyjaznego Państwa”.
Jak doskonale wszyscy czytelnicy tego bloga wiedzą jakiś czas temu udało nam się zawiązać spółkę z o.o.. Założenie spółki teoretycznie jest banalnie proste bo idzie się do notariusza tam podpisuje się akt zakładający spółkę i już mamy spółkę. W normalnym Państwie to było by wszystko, te dokumenty były by poprzez prawników czyli notariuszy przekazane odpowiednim służbom i ludzie którzy założyli spółkę mogliby się zająć tym co chcą robić czyli biznesem. Niestety w Polsce przedsiębiorca zobowiązany jest do tzw. formalności, kiedyś zmuszony był do zgłasznia się do kilku Urzędów : sądu rejestrowego, urzędu statystycznego i urzędu skarbowego. Teraz nasze Państwo chcąc ułatwić nam przedsiębiorcom pracę stworzyło procedury, które powodują, że wystarczy złożyć wniosek do Sądu Rejestrowego a ten przekaże tą informacje pozostałym podmiotom, które to nadadzą nam i NIP i REGON.W Lublinie Sąd Rejestrowy ma siedzibę w Świdnik. Czyli mamy
Sąd Rejonowy Lublin-Wschód w Lublinie z siedzibą w Świdniku
(czaicie w Lublinie z siedzibą ŚWIDNIKU tak tym Świdniku, tym LSW, tym gdzie dzieci wiecie w co się bawią, w miasto) no nie ważne kto jest z Lublina rozumie o co chodzi ze Świdnikiem. Już ten fakt powinien wzbudzić podejrzenia, że sytuacja będzie musiała sięgnąć granic absurdu.
Generalnie sam wpis do Sądu nie jest jakiś niezbędny do funkcjonowania spółki ale brak NIP-u, który jest wydawany automatycznie po wpisie do sądu jest jak wrzód na wiecie czym. Niby można brać faktury na spółkę w organizacji, ale później biegania z papierami jest jeszcze więcej, także mimo, że spółkę założyliśmy 21 stycznia po dziś dzień z powodu braku NIP-u mamy problemy z wszelkimi kwestiami inwestycyjnymi i zakupami. Ale po tym przydługim wstępie przejdźmy do meritum, czyli do historii naszej walki z sądem rejestrowym.
Wspólnie z drugim członkiem zarządu, od razu w momencie kiedy to było możliwe, czyli po skompletowaniu wszystkich dokumentów związanych z wkładem inwestycyjnym do spółki, udaliśmy się się do Sądu Rejonowego w Lublinie z siedzibą w Świdniku (sic!) celem założenia spółki a właściwie to jej zgłoszenia, no bo spółka tak właściwie według prawa już istnieje. O tym z jakimi problemami spotkaliśmy się przy składaniu wniosku wspomniałem już w pierwszym wpisie, ale dla przypomnienia po przepisaniu wszystkich danych z jednych papierków na drugie, czyli z umowy spółki na konieczne formularze napotkaliśmy problem w postaci „przerwy w sądzie”. Panie, które doskonale pamiętają epokę Gierka a może nawet i Gomułki, swoim wyrazem twarzy i nastawieniem skutecznie zniechęcają do odwiedzenia ich ponownie. Znacie takie spojrzenia urzędnika typu „gniocie ja tu sobie spokojnie siedzę i ….. siedzę a ty wpadasz i przeszkadzasz mi w siedzeniu ” jak nie znacie z autopsji to jesteście szczęściarze. Ale żeby się doedukować polecam genialny blog rysunkowy Pani Halinka, który dokładnie obrazuje z jakimi Paniami będziecie mieli do czynienia jeżeli zgłosicie się do tego sądu. A więc te Panie Halinki miały zasadniczo dwa zadania 1. wydać nam konieczne formularze bezsensownych wniosków, a następnie 2. po tym jak je wypełnimy, te wnioski od nas przyjąć.
W firmie komercyjnej typu bank to pracownicy banku wypełniają za Ciebie wszystkie formularze a ty tylko sprawdzasz swoje dane składasz podpis i jesteś szczęśliwy, że ktoś Ci pomógł. W urzędzie ta sytuacja pewnie nigdy nie będzie miała miejsca, ale wyobraźcie sobie jak fantastycznie było by gdyby w urzędzie obsługiwano was jak w komercyjnej firmie ehh to by była piękna sytuacja. Ale wracając do naszej historii z racji, że formularze urzędowe są anty-użyteczne a my ze wspólnikiem nie mamy dużego obycia z sprawami administracyjno-prawnymi nie wiedzieliśmy jak wypełnić jedno z pól. Chodziło dokładnie o pole „reprezentacja spółki”.
Niestety, aby dowiedzieć się dokładnie co mamy tam wpisać musieliśmy poczekać 26 minut ponieważ nasz problem pojawił się o godzinie 12:34 a w godzinach 12:30 -13:00 sąd nie działa bo Panie mają przerwę. Wszyscy zasługują na przerwę i odpoczynek, i nie odmawiam tego nikomu, ale jeżeli 3 Panie Halinki pełnią tę samą funkcję to do cholery jasnej niech wykorzystują przerwę na zmianę, żeby dane stanowisko mogło funkcjonować. Ale nie ważne, odczekaliśmy te pół godziny rozmawiając o totalnym absurdzie nas otaczającym po czym zwróciliśmy się do Pani Halinki jak mamy wypełnić te pole. Otrzymaliśmy informacje, że trzeba to wypełnić tak, jak jest w umowie i na oczach Pani wypełniliśmy to pole następującą treścią :
Do reprezentowania spółki upoważniony jest zarząd zgodnie z umową spółki.
My pisaliśmy a Pani Halinka patrzyła na to po czym przyjęła komplet dokumentów.
Byłem mocno zdziwiony, że Pani policzyła tylko liczbę kartek walnęła pieczątkę z datą i powiedziała „To wszystko dziękuje”. Na moje pytanie o to czy nie może tego jakoś sprawdzić, spojrzała tylko na mnie z pogardą wzięła kawałek kartki przybiła pieczątkę wpisała numer sprawy i powiedziała, żeby dzwonić w poniedziałek.
Zdradzę wam tajemnicę to „zasłona dymna”, te numery to fikcja. Na pieczątce są 3 numery ale niestety pomimo, że pod każdy dzwoniliśmy kilka razy dziennie przez ponad tydzień, ani razu nie udało nam się dodzwonić tzn. chyba raz się udało, w czwartek ale niestety Pani powiedziała, że sprawa jest jeszcze rozpatrywana.
Po ponad 10 dniach od złożenia wniosku siedzieliśmy w firmie dyskutując przy uchylonych drzwiach o kolejnej zajebistej funkcjonalności naszej aplikacji. Byliśmy pochłonięci dyskusją, gdy w pewnym momencie wpadł koleś zostawił awizo i wyszedł. Zanim zorientowaliśmy się, że ten koleś był kurierem in-postu a list, który miał ze sobą zapewne jest od sądu kolesia już nie było w budynku. Długo zastanawiałem się dlaczego koleś zamiast wręczyć nam list zostawił tylko awizo, i doszedłem do pewnej spiskowej teorii. To są tylko moje domysły, ale wydaje mi się, że taki kurier jest rozliczany za ilość punktów, które obsłuży, ponieważ zostawienie awizo jest szybsze niż przekazanie listu, które trzeba dodatkowo pokwitować, zweryfikować pieczątką etc. Kolesiowi łatwiej i szybciej jest rzucić awizo i lecieć dalej. Paranoją jest to, że utrudniając cały proces odbiorcy usługi (w tym wypadku nam) podnosi swoją produktywność. Wspólnik pojechał do wskazanego na awizo punktu in-postu (kiosk ruchu) ale niestety Pani w kiosku odpowiedziała, że przesyłki nie ma i kurier przyniesie ją dopiero wieczorem, także do odebrania będzie dopiero jutro.
Ponieważ nadal nie mieliśmy i NIP-u a chcieliśmy zrobić trochę zakupów do firmy, każdy dzień opóźnienia doprowadzał nas do szału. Rozumiecie, najpierw Pani Halinka, później numer którego nikt nie odbiera a teraz, kurier cwaniak i musimy kolejny dzień czekać. Zagryźliśmy zęby i do wskazanego kiosku ruchu wybraliśmy się następnego dnia.
Podchodzę do okienka i dyskusja wygląda mniej więcej tak:
– Dzień dobry, awizo chciałem odebrać.
– Dzień dobry poproszę (kobieta bierze ode mnie świstek, przegląda jakieś kuwety)
– To pewnie z sądu rejestrowego, czytałem gdzieś w internecie, że teraz in-post obsługuje sądy bo wygrał przetarg ( zagaduje delikatnie, aby umilić Pani przeglądanie kuwet i wzbudzić większą wzajemną sympatię niż w przypadku Pań Halinek)
– Tak, wygrał. A to na firmę jest tak ? ( odpowiada uprzejmie Pani wyciągając kopertę, w której mam nadzieję dostać upragniony nr NIP)
– Tak, na firmę założyliśmy sp. z o.o. i czekamy na dokumenty rejestrowe (odpowiadam podtrzymując rozmowę)
– Aaaaa … to ja potrzebuję pieczątki żeby Panu to wydać.
Gdybyście zobaczyli moją miną wtedy, na pewno padlibyście ze śmiechu. Jak DO CH..JA PANA mam mieć pieczątkę bez NIP-u i REGON-u ,które w moim mniemaniu znajdują się w tej kopercie. Niestety Pani upiera się, że bez pieczątki mi nie wyda dokumentów, bo później będzie miała problemy z tym u In-Postu, i że ona w ogóle nie wie po jaką cholerę to sobie wzięła, że z tym jest więcej problemu niż pożytku i ogólnie widać, że też się wkurza na całą paranoję i durne procedury.
Po krótkich negocjacjach i spisaniu moich danych z dowodu i podpisaniu oświadczenia, że mogę te dokumenty odebrać, dostałem w końcu upragnioną kopertę.
Otwieram, czytam, przebijam się przez kolejne linijki biurokratyczno-administracyjnego bełkotu, i w końcu dociera do mnie, że trzymam w ręce decyzję o odrzuceniu naszych dokumentów.
Chce mi się krzyczeć, ryczeć, generalnie to krzyczę głównie słowa niecenzuralne dlatego nie będę tutaj tego cytował, ogólnie MEGA WKUR….NIE.
Co się okazuje, sąd zdecydował, że odrzuca nasz wniosek z dwóch powodów:
1. niepoprawnie wypełniliśmy kwestie dotyczące reprezentacji spółki, czyli dokładnie te pole które konsultowaliśmy z Panią Halinką
2. w formularzu WK zgłosiliśmy również udziałowców spółki, którzy mają poniżej 10% udziałów co nie podlega wpisowi do KRS-u. Rozumiecie, nie podlega, jak nie podlega to tego nie wpisujcie, ale przecież ja składając dokument mówiący o składzie wspólników nie muszę tego wiedzieć, i wypełniłem dokument poprawnie, podając pełen skład wspólników, niestety dla urzędników zbyt dokładnie i to był powód, żeby cofnąć nam te dokumenty.
Pełni negatywnych emocji pojechaliśmy do sądu, aby całą sprawę wyjaśnić. Ogólnie nasz błąd polegał na tym, że jeden dokument wypełniliśmy zbyt dokładnie natomiast drugi zgodnie z tym co powiedziała nam Pani Halinka w biurze podawczym. W decyzji, którą dostaliśmy apropos punktu 1. szanowny Pan Referendarz, który nasze dokumenty odrzucił wskazał nam dokładny paragraf z naszej umowy spółki, który musimy przepisać do formularza.
Dostając już głupawki, w oparach absurdu, poprosiliśmy akta naszej sprawy po czym przepisaliśmy ponownie coś co jest na jednym dokumencie (umowie spółki) do drugiego dokumentu (formularza urzędowego) tym razem dbając o to, żeby nie wypełnić wszystkich wspólników, oraz przepisać określony paragraf słowo w słowo.
Pani w czytelni chyba rozumiała, jak bardzo jesteśmy niedostosowani do urzędowych realiów bo była tak miła, że podyktowała mi pismo które przecież musiałem złożyć odnoszące się do całej sprawy. Zdradziła mi też tajemnice, okazuje się, że nasz kochany ustawodawca zabronił im czyli urzędnikom udzielania jakichkolwiek porad, ponieważ od udzielania porad prawnych są notariusze i prawnicy, i ona tak naprawdę nie powinna mi pomagać bo łamie w tym momencie zapisy ustawy.
Głowa zaczęła mi dymić od zdenerwowania, absurdu, wszechobecnej paranoi po prostu nie wierzyłem, że to jest rzeczywistość, po czym Pani w czytelni z uśmiechem powiedziała:
Panie tu jest Polska tu się biznesów nie robi. Za dużo formalności.
Czaicie paradoks , Pani w urzędzie – przedstawicielka Państwa mówi, że tu się tego nie robi ehhh szkoda gadać.
W biurze podawczym wyciągnęliśmy kolejne numery telefonów informując Panie Halinki, że te co nam dały ostatnio nie działają. Poprosiliśmy o to żeby sprawdziły czy na pewno to co teraz składamy jest już ok i wróciliśmy do firmy pełni zwątpienia w nasze Państwo.
Wspólnik dzwonił nieskutecznie codziennie do sądu aż w ten piątek udało nam się dodzwonić, nie zgadniecie co się dowiedzieliśmy –
PONOWNE ODRZUCENIE
Ponieważ Pani powiedziała, że telefonicznie nie może nam udzielić informacji o powodzie odrzucenia, nie czekając na awizo, które pewnie przyjdzie do nas w poniedziałek, po czym we wtorek będziemy mogli odebrać je z kiosku ruchu pojechaliśmy do sądu wyjaśnić sprawę.
Okazało się, że Pan referendarz doszedł do wniosku, że nie złożyliśmy jeszcze dokumentów dotyczących Rady Nadzorczej. Nie zauważył tego za pierwszym razem, zauważył to dopiero teraz. Gratuluję zdolności, ciekawe czy mają procedurę, która zauważy, że naraził skarb Państwa na stratę bo wysłał dwie niepotrzebne wysyłki, chociaż tych dokumentów nie było tam od początku. Tzn. de facto były bo złożyliśmy uchwałę firmy o powołaniu rady nadzorczej ale nie dołączyliśmy koniecznego formularza.
Oczywiście dołożyliśmy wszystkie formularze, ale znając nasze szczęście coś mu (Referendarzowi) się jeszcze nowego nie spodoba i odrzuci nam ten wniosek po raz kolejny ehhh szkoda gadać.
Nie ma co się przejmować urzędnikami tylko po prostu robić swoje i mieć nadzieję, że to kiedyś będzie wyglądać normalnie, nawet nie dobrze, nie super. Normalnie i zgodnie ze zdrowym rozsądkiem to wszystko co chciałbym od „Przyjaznego Państwa”
I muzyczka na koniec, łatwo to się nie za zrobić nic.